Monster X-Presso Hammer

Na półkach delikatesowych w Slough spotkałem się do tej pory z dwoma innymi rodzajami napoju energetyzującego Monster niż te dostępne w naszym kraju, jeden z nich to dostrzeżony z daleka (prawdopodobnie) Monster Import w puszce z zielonymi akcentami a drugi to ten, którego dziś mam zamiar przeanalizować pod niemal każdym możliwym kątem.

Znacie napoje kawowe ze stacji benzynowych? Te które udają kawę, ale w rzeczywistości są mieszaniną wody, rekonstytuowanego mleka i ekstraktu kawy?
Ja dosyć dobrze – lubię od czasu do czasu napić się tej prawdziwej jak jaja w proszku kawy – chłodnej a jednocześnie pysznie mlecznej, kremowej i delikatnej.
Może dlatego szybko chwyciłem kawowego Monstera?
Bardziej upierałbym się za wersją, że po prostu chciałem go spróbować, bo nigdy wcześniej takiego nie widziałem.

Zacznijmy od 285ml puszki w wersji: czasy starożytne we współczesnym mieszkaniu dystyngowanych ludzi czyli imitacje drewna i złota przeplatane brązowymi wstawkami. Stylizowane monsterowe M, napisy Hammer, X-presso, Monster oraz dopiski coffee i energy, które przedziela jakaś dziwna i pasująca tutaj jak Franciszek Smuda do reprezentacji Polski czaszka z krzyżem.
VLUU L200  / Samsung L200Po prawej od tego napisu miarka z oznaczeniami domniemanej jak niewinność oskarżonego wysokości samego płynu (espresso + milk) oraz piany, którą on wytwarza (foam zone).
A propos piany, za jej wytwarzanie odpowiedzialny jest E942 czyli podtlenek azotu, ale nie spodziewajcie się u siebie zwiększonych obrotów – to działa niestety inaczej.
W jaki sposób? Ja zorientowałem się tuż po otwarciu, ale o tym za chwilę…
W składzie standardowe ekstrakty z ziaren guarany, korzenia żeń-szenia, tauryna, spora ilość kofeiny (zaskakujące jak to, że po wakacjach do ramówki wróci M jak Miłość), niby witaminy (B2, B3, B6), które z takim napojem przyswajają się pewnie tak dobrze jak wiedza na temat historii malarstwa w Gwatemali, poza tym maltodekstryna czy regulator kwasowości, więc ogółem nuda i nic zaskakującego jak w kolejnym odcinku Zbuntowanego Anioła.

Elegancka, czarna, komponująca się z barwą białego złota zawleczka opatrzona logo marki Monster po przechyleniu wywołuje hałas godny Beastie Boys. Piana wypełnia całą nieckę poniżej rantu i już ma się wylewać gdy przykładam usta i zaczynam ja spijać. Oferujący około 125kcal, jeszcze do końca nieotwarty napój syczy groźnie jak zaniepokojony grzechotnik a ja ostrożnie badam teren, spijając kolejne mililitry piany i myśląc, że jednak przesadzili z tym podtlenkiem azotu…
Ostatnie partie piany wydostają się spod zawleczki i wreszcie mogę skupić się na smaku, zapachu i barwie. Raczej w odwrotnej kolejności.VLUU L200  / Samsung L200Przelane do szklanki X-presso (There is no x in espresso!) ma barwę bardzo mlecznej i bardzo rozwodnionej kawy rozpuszczalnej, przechodzącej w kolor cappuccino od Mokate u babci Janinki.
Biorąc pod uwagę, że według marki Monster jest to Espresso Coffee Drink with Milk, to jaki jest powód dla którego nie napiszą od razu, że to cappuccino (gdzie klasyczne to 1:5 espresso i spienione mleko)?
No tak, marketing. Poza tym może w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej nie wiedzą co to cappuccino? Oni są tacy zorientowani jeżeli chodzi o Europę…

Wracając do tematu: zapach zdecydowanie likierowy, jak to czym poczęstowałaby niepijącego wnuczka babcia Janinka na swojej imieninowej imprezie (to znowu ona!), z mocną bazą kawową i mleczną nutą krążącą ze znaczną mocą wokół dwóch poprzednich części kompozycji.
Czy zachęca? Kwestia sporna jak w przypadku żartów o Żydach – niektórych bawią a innych przyprawiają o mdłości i torsje.
Ja pozostałem rozdarty – zapach był dla mnie niczym zaloty siedmiolatki – może i urocze, ale nie do przyjęcia.
VLUU L200  / Samsung L200Smak to przede wszystkim słodycz, słodycz i jeszcze słodycz… Daleko w tle jakiś aromat mlecznej kawy rozpuszczalnej z nieco sztuczną nutą co nie zmienia faktu, że to espresso jest głównie słodkie i słodkie i chyba… Słodkie. Całość ma strukturę lekko rozwodnionego, rzadkiego kremu.
Jeżeli to pobudza w jakikolwiek sposób to tak jak poranna herbata.
Jeżeli to smakuje to tak jak kubek kawy rozpuszczalnej pół na pół z mlekiem i sześcioma naprawdę dużymi kostkami cukru.

Czemu Hammer w nazwie?
Nie mam zielonego pojęcia. Nie czuję się po tym jakby ktoś uderzył mnie młotkiem, nie mam ani trochę ochoty na dzierżenie młota w dłoni a rekin młot nie ma chyba z tym nic wspólnego…
Cały cukier skoncentrowany w tej puszce uwalniany jest tuż po otwarciu i towarzyszy nam od pierwszego łyka do samego końca – mnie to cieszy jak nazywanie kogoś kto gra w podrzędnych polskich tasiemcach gwiazdą na pierwszych stronach tabloidów.
Piana po przelaniu do szklanki przestaje być kłopotliwa – rozkosznie i niezłomnie unosi się na powierzchni, dodając uroku samemu napojowi.
Gdyby to było bardziej kawowe a mniej słodkie to pewnie spotkałbym się z tym młotem jeszcze niejeden raz a tak pozostaje mi poszukać wersji Midnite, która jest bardziej zdecydowana niż mdła.