Hot or Not?

Cofając się niemal dwa miesiące wstecz myślałem jedynie o tym by zdążyć wrócić do kraju przed 9. września.
Nie dlatego, że miała mieć wtedy miejsce rodzinna impreza jakiegokolwiek rodzaju, nie na koncert ulubionego zespołu, nie na rocznicę wielkich wydarzeń, nie na mecz o wadze wielkiej jak pęczek pietruszki (Polska – San Marino).
Spieszyłem się, rezerwowałem lot i szybki powrót do domu z lotniska by zdążyć spróbować zaanonsowanego wtedy burgera Big King XXL w wersji Hot, dostępnego w sieci Burger King.

Uszczuplony jak ostatnimi czasy Dominika Ostałowska Big King XXL pozbył się kilku ważnych dla niego składników – przede wszystkim charakterystycznego King Sauce a oprócz tego pikli, którego pracowały na dobre imię swojego klienta jak obrońca Katarzyny Waśniewskiej i białej cebulki. Nie mam pojęcia w jakim celu pozostawiono strzępki sałaty lodowej, bo w mojej opinii jest to pakowanie czegoś zielonego na siłę. A propos siły – nasz bohater nabrał siły ognia jak gdyby nosił ze sobą kilka futerałów na gitary z filmu Desperado – poczytajcie z resztą sami: Prawdziwie królewska uczta. Podwójna porcja grillowanej wołowiny w towarzystwie sera cheddar, papryczki jalapeno i świeżej sałaty pokrytej sosem chilli cheese. Idealny wybór na wielki głód.
Opis wygląda bardzo dobrze i nie gorzej prezentuje się sama kanapka. Pierwszy raz nie udało mi się znaleźć elementu, który przekłamywałby rzeczywistość – w burgerze Hot Big King XXL znajdziemy bowiem: sezamowe pieczywo, dwa plastry sera Cheddar, znikomą jak liczbę kątów w okręgu ilość plasterków Jalapeño (rzeczywiście, mogła to być jedna papryczka), nieco sałaty lodowej i uwielbiany przeze mnie jak amerykański serial Przyjaciele, sos Chilli Cheese.
Czyż to zestawienie nie jest podobne do kanapki Long Chilli Cheese, oferowanego około okresu matur przez tę sieć?
Tak, dokładnie – a tamtą kompozycję uznałem za genialną w swej prostocie i smaku, żałując jedynie, że przyjemność jego spożywania nie trwała dłużej niż wejściówka programu informacyjnego TVP1 Teleexpress.
Teraz mam to w wersji powiększonej – jedynie z sałatą, którą dzięki opcji Have It Your Way! (koniecznie wykrzyknik) mogę po prostu wyrzucić – czy mógłbym chcieć więcej?
Może pokoju i sprawiedliwości na Świecie, ale to nie te kategorie.VLUU L200  / Samsung L200

VLUU L200  / Samsung L200Hot Big King XXL, którego spożyłem na pierwszym piętrze Galerii Słonecznej w Radomiu, zawitał do mnie ze świtą w postaci zestawu (nowa odsłona frytek i napój z dolewką) kolejnym Hot Big King XXL, tym razem bez zestawu i pojedynczym Whopperem z dodatkiem sera. Sam burger kosztuje 14.95zł a zakup zestawu zmusi nas do wyciągnięcia z portfela 20.95zł. Obaj Królowie zostali powiększeni o dodatkową porcję mięsa (kolejne 2.50zł). Niestety ilość kalorii w którą wyposażono tę wersję Big King XXL nie jest podana, ale licząc tak na oko jak Pan Rostowski finanse naszego kraju bez dodatkowego mięsa powinno to być około 1000-1100kcal. Dodatkowe patty to około 240kcal na plus.
Zaczynając analizę po raz kolejny muszę wspomnieć coś o bułce o której napisałem już chyba wszystko co mogłem – mam nadzieję, że mam wśród Czytelników kilka osób z chorobą Alzheimera i chętnie przeczytają po raz pierwszy (a właściwie kolejny), że to przyjemnie pachnące, lekko tostowane, białe, miękkie pieczywo nieco zapycha, ale nie na tyle by psuć nam całość. Przez wielkość porcji mięsa utrzymuje całość tak dobrze jak tuż po wyborach parlamentarnych w 2011 roku partia Janusza Palikota utrzymywała swój elektorat. Dolna część bułki nieco rozmiękła – z jednej strony to powód do radości z soczystego burgera a z drugiej problem przy spożywaniu, którym niezbyt się przejąłem.
Mięso to konkretne, około 113g patty, pełne soków, przynoszące smak prawdziwego mięsa i bardzo mi odpowiadające. Jak już kiedyś wspominałem to najbardziej smakująca mi sieciówkowa wołowina, choć zdarzają się przypadki, że wyciągnę z niej coś twardego jak worek kamieni – na szczęście mniejszych rozmiarów. Ser, który ma być serem cheddar a jest serem topionym o wątpliwym jak uroda naszych zachodnich sąsiadów smaku dojrzałego sera cheddar idealnie pasuje do mięsa i jak zazwyczaj cudownie reaguje na temperaturę burgerów roztapiając się odpowiednio na całej ich powierzchni.
Sałata to delikatnie chrupiące strzępki jej lodowej wersji, które posiadają różne odcienie zieleni i tak naprawdę do całości wnoszą tyle co romska rodzina do nowego mieszkania socjalnego. VLUU L200  / Samsung L200
Na samym końcu przyszedł czas na analizę tego co wyróżnia sezonową wersję kanapki Big King XXL od jej sezonowej, gorącej wersji. Spodziewałem się kanonady ognia z dwóch działek – jedno z nich na lufie miało mieć napisane Jalapeño a drugie Chilli Cheese – jednak to co dostałem to najwyżej zabawa w Dwa Ognie z dziećmi z podstawówki.
Po pierwsze to co przekreśla zadatki na ostrą zabawę to ilość amunicji jaką mają w sobie dwa działka wymienione wyżej – cztery czy pięć plasterków papryczki (bo na pewno nie papryczek) Jalapeño i ilość sosu Chilli Cheese, którą osobiście posmarowałbym jeden koreczek na przystawkę, nie są w stanie sprawić, że kompozycja dostanie taką porcję pikanterii na jaką zasługuje. Trzeba przyznać, że za obydwoma z tych składników wręcz przepadam a sam sos to do tej pory najlepszy dodatek jaki przyszło mi spożywać w jakiejkolwiek sieciówce, ale ktoś tutaj przy ustalaniu wielkości porcji a przy tym poziomu ostrości postąpił tak zachowawczo jak angielskie Panie Domu z używaniem soli.

Krótko wspomnę też o nowej odsłonie frytek, które kosztowałem już po raz kolejny.
Frytki przeszły terapię odchudzającą i aktualnie bardziej przypominają grubością frytki z McDonald’s niż te z KFC. W Wielkiej Brytanii frytki z sieci Burger King były grube, chrupiące i smaczne – u nas wersja grubsza była nieco mniej chrupiąca i wyrazista niż ta zza Kanału La Manche. Nowy model frytki, przynajmniej w mojej ocenie, to przede wszystkim dużo więcej skrobi i zdecydowanie mniej wody – zdarza się, że są one tak mączne, że aż ciężko je ugryźć po usmażeniu, ale większość z nich jest po prostu cienkim fragmentem ziemniaka o ładnej, żółtawej barwie, puszystym wnętrzu i nieco zbyt twardej warstwie wierzchniej z delikatnie przesadzoną nutą skrobi. Szczerze powiedziawszy ciężko mi zdecydować która odsłona bardziej mi smakowała, mimo, że zazwyczaj wolę frytki grubsze. Tym razem w tej (nazwijmy to) konfrontacji remis.
Napój nalewany z dozowników własnoręcznie również na zakończenie wypadł w podobnym stosunku – Pepsi z domieszką jej niskokalorycznej wersji bardzo smaczna, odpowiednio chłodna i wystarczająco wyrazista – niestety ulubiona Mirinda tym razem tak intensywna w smaku jak woda z cukrem.VLUU L200  / Samsung L200

Podsumowując, zestawienie kanapki jest jak najbardziej prawidłowe jednak ilość składników na które liczyłem jak na Andrzeja Olechowskiego w wyborach prezydenckich w których jeszcze nie mogłem brać udziału jest zdecydowanie zbyt mała by jakkolwiek mnie satysfakcjonować. Oczywiście, da się wyczuć przyjemnie serowy i delikatnie pikantny posmak sosu Chilli Cheese jak również ostrawy i kwaskowaty smak papryczek Jalapeño, ale tych nut jest zbyt mało w całości kompozycji by mnie porwać i sprawić tak dużą przyjemność ze spożywania co wspomniany wyżej Long Chilli Cheese dzięki któremu żywiłem tak duże nadzieje w związku z tą kanapką – niestety, rzeczywistość zbyt brutalnie zweryfikowała me oczekiwania i pozostawiła mnie z po prostu smaczną i delikatnie pikantną wersją jednego z moich ulubionych burgerów, która jest tak hot jak Anna Bałoń po przybraniu na wadze.
Ze swej strony polecam, nie zachwycając się jednak i szybko przechodząc w tryb codzienny po spożyciu (jakkolwiek to brzmi).

Walkers Sensations

Brytyjskie Walkers to jedne z najpopularniejszych chipsów na wyspach. Marka,która według danych Wikipedii powstała jeszcze pod koniec XIX wieku, jakiś czas temu została przejęta przez Frito Lay, które z kolei jest marką koncernu PepsiCo, ma w swoim posiadaniu niemal 50% brytyjskiego rynku chipsów. Przez to, że mogą pochwalić się dużo bardziej interesującą i rozbudowaną paletą smaków niż ich polskie odpowiedniki postanowiłem nieco się na nich skupić, ale w trochę inny sposób niż zwykle – co jakiś czas będę dopisywał analizę kolejnego smaku do tego testu i tak stopniowo zamknę całość (o ile wystarczy mi czasu nim wrócę do Polski).
Co prawda miałem pomysł by zacząć od standardowej linii, która liczy sobie aktualnie dziesięć smaków, ale bardziej zainteresowała mnie produkowana od 2002 roku linia Sensations – konkretne, badzo nietypowe smaki (na przykład produkowany jakiś czas temu Slow Roasted Lamb & Mint), na pewno nie dla każdego (jak choćby opowieści spod znaku Harlequin). Póki co skupię się jedynie na siedmiu rodzajach chipsów, choć do tej linii zaliczają się też orzeszki w chrupiących skorupkach, fistaszki prażone, orzechy nerkowca, ryżowe i orientalne chrupki, migdały  oraz poppadomsy czyli coś w stylu orientalnych chrupiących placków.
Wszystkie występują w smakach których przyswajalne jak mleko dla noworodka nazwy to jedynie: Thai Sweet Chilli czy Roasted Chicken and Thyme. Większość jednak to mieszanka orientalnych smaków i nazw co mnie, jako fana tego typu aromatów, niezmiernie cieszy, a niektórym może połamać język.
Staram się kupować 150g paczki chipsów Walkers Sensations, które kosztują tu zazwyczaj niecałe 2.00£. Opakowania zaopatrzone są w bardzo interesujące grafiki i przyciągają wzrok na półkach sklepowych przede wszystkim swoją barwą – są czarne (nie, bynajmniej nie jestem rasistą).
Skoro wyczerpująco opisałem to w jaki sposób i co będę oceniał, uważny Czytelniku, zajmę się teraz analizą pierwszego smaku – babcia Janinka rzekłaby: pierwsze śliwki robaczywki, ale ja mam nadzieję, że tym razem będą smaczne.

Caramelised Onion & Balsamic Vinegar czyli karmelizowana cebulka i ocet balsamiczny – tak to mogłoby brzmieć, choć nie ukrywam, że zazwyczaj bardziej podobają mi się oryginalne angielskie nazwy niż ich polskie odpowiedniki tłumaczone przez mistrzów lingwistyki (patrz przykład filmu Spirited Away).
Paczka na której umieszczono ładny okaz czerwonej cebulki o nieco podrasowanym kolorze, które pod wpływem chyba Microsoft Paint zamienia się niemal na naszych oczach w jakąś nieokreśloną mozaikę oraz dzban z ciemnym jak ulice o zmroku octem balsamicznym dostarcza nam ponad 750kcal.
Obsługa lewarka bywa trudniejsza niż otwarcie tej paczki – niestety, brakuje bocznego zamknięcia dzięki któremu można łatwiej dzielić się z innymi – nie sądziłem, że Brytyjczycy to tacy egoiści.
Po otwarciu – rozkoszny, słodki zapach lekko przypalonej cebulki – rzeczywiście, bardziej wyczuwam aromat jej czerwonej odmiany niż białej. Lekko kwaśnej nuty octu balsamicznego nie udało mi się wychwycić.
W składzie tego produktu nie znalazłem nic interesującego – mieszanka oleju słonecznikowego i rzepakowego, preparat nadający smaku, sól, stabilizator – wszystko tak interesujące i zaskakujące jak każdy z odcinków Benny Hill Show. W składzie preparatu nadającego smak odnalazłem cukier (czyżby coś rzeczywiście karmelizowano?), przyprawy (serio?), kwas cytrynowy (to ma być ten ocet?), suszoną cebulę (nareszcie konkrety), ocet balsamiczny (uff, jest) i kolor w postaci ekstarktu z papryki, który jest odpowiedzialny za barwę przynajmniej 60% chipsów na świecie.
Ktoś tu postarał się o uroczy jak wierszyki z podstawówki opis: The fragrant sweetness of caramelised onions gives a way to the bite of balsamic vinegar, a satisfying balance of sweet and savoury flavours. Co to oznacza?
Aromatyczna karmelizowana cebula robi trochę przestrzeni dla kęsa octu balsamicznego – według marketingowców jest to idealna równowaga między słodkim i kwaśnym smakiem. Anglicy pod względem smaku kwaśnego a już szczególnie octowego mają tak równo pod sufitem jak w Kaplicy Sykstyńskiej – pewnie dobrze im się kojarzy z Fish&Chipsów, w których tradycyjnie dania przyprawia się jedynie solą i octem słodowym – słono-kwaśna prostota, przez niektórych nazywana paskudztwem a innych bezguściem.
Wracając całkowicie do tematu, trzeba przyznać, że chipsy są nad wyraz chrupiące, maja na sobie tyle purchli co babcia Janinka a kolor oczywiście złoty, żaden paprykowy (zaskakujące?) z kilkoma drobinami zieleni. Smak?
Przede wszystkim słodki, ale po chwili odnajdujemy ocet balsamiczny w postaci dosyć intensywnej, kwaskowej nuty, która w żaden sposób nie psuje całości, rzeczywiście te dwa smaki są odpowiednio zbalansowane. W całości jest też wyczuwalna nuta przypalonej cebulki, jednak już nie tak intensywna jak ta znana mi z zapachu.VLUU L200  / Samsung L200Ogólnie rzecz biorąc to smak dla fanów nietypowych połączeń – nie spodziewajcie się czegoś pokroju sosu słodko-kwaśnego Łowicz z chińskimi warzywami takimi jak bambus z Podlasia i grzyby Mun z plantacji pod Grodziskiem – to jest bardzo intensywna mieszanka przypalonej ze sporą ilością cukru, cebuli oraz mocno wyczuwalnego słodkiego a zarazem kwaśnego octu balsamicznego – to nie wersja mild, ale też dosyć daleko jej do wersji hard, z tego powodu informację marketingowców, że smak jest odpowiednio zbalansowany cenię sobie tak wysoko jak poprzeczkę zawieszał Sergiej Bubka.
Ze swej strony polecam, ale ostrzegam przed zbytnim optymizmem, większości nie podejdą.

Mexican Fiery Sweet Chipotle to kolejna odsłona batalii Żółw versus Walkers Sensations. Tym razem w otwartym niemal 24h na dobę, prawdopodobnie największym w Europie Tesco znajdującym się w Slough, 150g paczkę, dostarczającą podobnie jak wersja wyżej około 750kcal, kupiłem za 1.00£.
Czego spodziewałem się po tym smaku? Mexican Fiery – meksykańskie i ogniste – będzie piekło jak mawiają homoseksualiści przed swoim pierwszym razem. Sweet Chipotle – słodko wędzony smak chilli.
Już mam jakieś pojęcie jak to może smakować: słodko ostry smak wędzonego chilli. Co zatem napisano z tyłu opakowania?
First the deep smoky flavour of chipotle chilli gives a way to sweet pimento and onion, before finishing with a spicy lingering heat. Co marketingowcy mieli na myśli? Na pewno to by opisać to ładnie i zachęcająco, ale zawsze można wychwycić interesujące nas informacje z całości: na początku będziemy mieli do czynienia ze smakiem wędzonego chilli, następnie słodka i lekko ostra papryka z cebulą a na koniec czeka nas coś ostrego.
Po takich przygotowaniach czas na bezproblemowe otwarcie czarnej paczki z grafiką na której pomarszczona, czerwona papryczka rozwarstwia się na coś pokroju mozaiki w niezbyt dobrze urządzonym mieszkaniu a w tle leży kupka mieszanki przypraw o kolorze ciemnego, sproszkowanego imbiru.
Otwieram i?
Wokół zaczyna unosić się zapach bożonarodzeniowej kuchni babci Janinki. Spodziewać się mogłem różnych wersji zapachu tych chipsów, czytając to co na opakowaniu sądziłem, że jestem przygotowany na różne opcje, ale rzeczywistość okazała się brutalna jak pokazy WWE – te chipsy pachną bigosem(!). Kwaśny aromat kapusty kiszonej miesza się z wędzonymi grzybami i kiełbasą. Może przesadzam jak w programie Rok w Ogrodzie na TVP1, ale jedyne o czym mówią marketingowcy na opakowaniu a co wyczuwam w tym zapachu to zapach dymu wędzarniczego i może delikatna nuta słodkiej papryki. Według składu powinienem też wyczuć: suchą cebulę, suchy czosnek, olej z pora(?), czerwoną paprykę, pietruszkę, kolendrę, kurkumę, cynamon – no cóż? Ja czuję jedynie bigos. Za kolor odpowiedzialna jest jak zazwyczaj czerwona papryka co interesujące, bo oprócz zielonych, ciemnobrązowych i czerwonych drobinek zauważyłem tyle paprykowego koloru co elementów o barwie fluorescencyjnego różu w kościołach.
Skoro chipsy zaskoczyły mnie w tak samo dziwny, ale przyjemny sposób jak zakończenie filmu Fight Club już samym zapachem to może chociaż smak będzie bardziej przypominał to co na opakowaniu a nie to co w garnku babci Janinki tuż przed końcem roku.
I rzeczywiście smak jest tak daleko od zapachu jak TGV od InterRegio – na początku dosyć słodki, może nawet za słodki, mieszający się z nutą wędzonego czegoś (bardzo ciężko stwierdzić co to) by po chwili zamienić się w dosyć ostry, lekko piekący choć nadal nieco przesłodzony smak chilli.VLUU L200  / Samsung L200Te konkretnie chrupiące cienkie plastry ziemniaków smażone na oleju rzepakowym z dodatkiem słonecznikowego zaskoczyły mnie na całej linii swym zapachem i smakiem co nie zmienia faktu, że są zwykłymi przeciętniakami wśród innych. Dodatkowo w mojej opinii są zbyt słodkie co sprawia, że głównie czujemy ich cukrowy posmak a dopiero kolejno ostry i słony smak – może to interesujące, ale niezbyt smaczne.
Prawdopodobne, że jest to ostro-słodkie chipotle, ale bardziej brytyjskie niż meksykańskie. Smakujące cukrem i ostrą papryką miało takie szanse by mnie zachwycić jak obraz Mucha na Połaci Śniegu autorstwa mojego znajomego z gimnazjum. Ze swojej strony zachęcam by spróbować z nadzieją, że może w kolejnej rundzie odnajdę coś smaczniejszego.